Opowiadanie

Tutaj spróbuję swoich sił w opowiadaniu, ale na początku pewnie będzie słabe, bo nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu. Opowiadanie będzie o 16-letniej Moony, córce bogatego biznesmena, która trafia do niezwykłego świata elfów, magii i smoków. Jednak świat ten szykuje się do wielkiej bitwy z bezimiennym tyranem (na razie :P prześlijcie w kom jakieś fajne imię). Jedynym ratunkiem jest wykradzenie berła ciemności, źródła mocy wroga...

ROZDZIAŁ I,                            

czyli jak to się wszystko zaczęło.            Nowe logo---->

   Była ciepła, lipcowa noc. Tajemnicze światło gwiazd błyszczało na niebie. Cienie drzew zlewały się z czernią nieba, i jedynie blady blask księżyca pozwalał dostrzec choćby kontury lasu. Panowała w nim głęboka cisza. Było w niej coś tajemniczego, niezwykłego.Zwykle w lesie aż wrze o tej porze, a dziś...
   Nagle niebo przecięła błyskawica. Ni stąd, ni z owąd, bo na niebie nie było żadnych chmur... Uderzyła w okrągły, biały kamień w środku lasu, przy okazji przechylając dwa drzewa tak, że stworzyły wielkie przejście, po środku którego, na białej skale leżała garść błękitnych kryształów. Opary o zapachu dymu wciąż wisiały w powietrzu.

                                     ~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
    Moony obudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Otworzyła zaspane oczy, które oślepiała jasność panująca w jej pokoju. Usiadła i przeciągnęła się na łóżku. ~Dziś pierwszy dzień wakacji~pomyślała~Muszę wybrać się do lasu, kiedy taty nie będzie.~ Jej ojciec był bogatym biznesmenem, a swojej matki nie znała. Zmarła, kiedy Moony miała 2 lata.
       Moony była 16-letnią dziewczyną o ciemnobrązowych włosach i przejrzystych niebieskich oczach. Była średniego wzrostu jak na swój wiek. Bardzo lubiła las i powieści fantastyczne, i choć ojciec zabraniał jej tego, ona wciąż je czytała. "Takie bujdy robią ci wodę z mózgu!"-Mówił. Prawie nigdy go nie słuchała, bo i tak w domu był raz na tydzień, a kiedy już wracał, i tak zajmował się rachunkami. Tak więc całe swoje życie spędziła z opiekunką, Doris. Kochała ją bardzo, bo to ona nauczyła ją strzelać z łuku, jeździć konno i wspinać się na wysokie drzewa (oczywiście jej ojciec o niczym nie wiedział:)). Doris dbała też o jej kondycję, i codziennie rano, o 6;00 zrywała Moony z łóżka i razem biegały po lesie przez godzinę.
       Dziewczyna wstała, ubrała się i umyła, po czym zeszła na dół na śniadanie. W kuchni zastała Doris przygotowującą jajecznicę.
- Wcześnie dziś wstałaś-powiedziała Doris.-Jest dopiero 7:23.
-Chcę zaraz iść do lasu. W nocy chyba była burza. Chcę zobaczyć, gdzie strzelił piorun.
-Była burza?
-Chyba tak, bo obudziłam  się jak coś huknęło, ale już nie widziałam błyskawicy.- Moony szybko zjadła jajecznicę i pobiegła do drzwi. Kiedy stała w progu, Doris zawołała:
-Jedziesz na Allmaris?!
-Tak!- Allmaris była pierwszym koniem, jakiego dostała Moony. Była to biała, 10-letnia klacz czystej krwi angielskiej. Dziewczyna jeździła na niej od 6 lat.
         Moony wsiadła na Allmaris, wyjechała ze stajni i pogalopowała w las. Długo jechała między drzewami, aż dotarła do celu: Białej skały. Od razu poznała, że to tu strzelił piorun. Podjechała bliżej i wzięła do ręki małe, błękitne kryształy.~Jak?~Szepnęła. Nie zdążyła jeszcze się nad tym zastanowić, gdy nagle cały świat zakręcił się jej przed oczami. Zemdlała, a błękitne kryształy zaczęły świecić w jej dłoni .

Rozdział II,

czyli morska polana i wodny łuk.

      Moony obudziła się z pustką w głowie. Leżała na trawie i myślała o tym, co ją przed chwilą spotkało. Po chwili doszła do wniosku, że leżąc na ziemi z zamkniętymi oczami do niczego nie dojdzie. Wstała, i zobaczyła najpiękniejsze miejsce,  jakie kiedykolwiek widziała. Stała na dość dużej, leśnej polanie, na której rosła trawa w kolorze morskim. Pojedyncze wierzby, które tam rosły miały pnie wyglądające jak zaplecione w warkoczyki. Po środku polany rosło ogromne drzewo, a za nim był wodospad i małe jezioro. Koło jeziora stała... Allmaris! Moony podbiegła do niej i przytuliła ją. ~Gdzie my jesteśmy?~ pomyślała.~Nigdy tu nie byłam...~Kiedy podeszła do jeziora, niespodziewanie zza wodospadu wyszła wysoka, smukła postać.(patrz: Bohaterowie.)
-Widzę, że już do nas dotarłaś- powiedziała. Moony wahała się przez chwilę, po czym odpowiedziała:
-Ja... Dotarłam? Kim pani jest?
-Jestem Diraen, najwyższa bogini elfów.
-Bo...Bo... Bogini elfów?!
-Tak. Jesteś w Elchancji, krainie smoków.-Moony nie mogła się nadziwić i aż usiadła ze zdziwienia. Była tak szczęśliwa, że brakowało jej słów. Właśnie spęłniło się jej największe marzenie.
-To znaczy, że macie tu smoki???-Spytała z nadzieją.
-Tak, lecz nie zostałaś tu wezwana bez powodu. Masz pewną misję do wykonania. Usiądź tu, opowiem ci coś o naszej krainie.-Moony posłusznie usiadła na skale oddzielającej wodę od trawy, a Diraen zaczęła opowiadać:
-Dawno temu, kiedy jeszcze bogowie chodzili po ziemi, narodziło się dziecko w świecie elfów, lecz było inne od wszystkich. W jego sercu była cząstka mrocznej energii. Jego rodzice nie nadali mu imienia, gdyż zmarli tuż po jego narodzinach, zabici przez radę elfów.
   Młody chłopak został wychowany w górach Chrawarr przez wilki. Przez wiele lat planował zemstę, a mrok zapełnił całe jego serce. W pewnej starej jaskini odnalazł najpotężniejszy artefakt świata, Berło Mroku. Teraz powrócił, a my przygotowujemy się do wielkiej wojny z nim. Jedynym ratunkiem jest wykradzenie berła mroku, i właśnie tu pojawiasz się ty. Twoim zadaniem jest wykraść ten artefakt i przynieść go do mnie, a ja zniszczę go.-Moony słuchała z przejęciem, a kiedy Diraen skończyła, spytała:
-Jak mam to zrobić?
-To ty masz to wiedzieć. Proszę, weź to.-Z wody dłońmi utworzyła łuk, który zmienił się w amestyt (był to najdroższy kamień w Elchancji), a cięciwa nadal była stróżką wody.
-Teraz idź do zamku Ellemor. Tam spotkasz króla Edvarda III. On przydzieli ci drużynę. Nie trać czasu. Idź tą ścieżką.-Powiedziała i zmieniła się w wodę.
     Moony wsiadła na Allmaris i pogalopowała ścieżką, którą pokazała jej Diraen. ~Teraz moje życie strasznie się zmieni~Myślała. Allmaris i Moony galopowały razem przez las, który oświetlały ostatnie promienie zachodzącego słońca.


Hej wszystkim!

Nie mam weny, nie mam pomysłów, nauka mnie przytłacza (Mam w następnym tygodniu 4 testy!:/). Nie wiem nawet czy ktoś to czyta, czy warto...


Rozdział 3,

Parę spraw do wyjaśnienia.

~*~W tym samym czasie~*~
Jack rozmyślał właśnie nad kolejnymi kradzieżami z workiem złota w ręce, gdy nagle tuż obok jego nosa przemknęła królewska strzała. Zerwał się na równe nogi, spojżał w kierunku, z którego nadleciała i aż dech mu zaparło. W jego kierunku jechał chyba cały królewski orszak. Szybko skoczył na konia i pogalopował najszybciej jak mógł. W myślach modlił się, żeby go nie złapano. Nie powinien tak ryzykować. Przecież pierwszy raz kradł królewskie złoto. Do tej pory to było tylko niewinne podwędzanie prowiantu kupcom zza morza. To musiało się nie udać, a jednak. Udało mu się. Feron prześcignął wszystkie królewskie konie i bezpiecznie dojechali do swojej leśnej kryjówki.
    Dwa dni po udanej kradzieży Jack ni z tego ni z owego wybrał się do miasta (było w tym trochę magii Diraen:D). Coś ciągnęło go do obejrzenia królewskiego tronu. Doszedł do sali tronowej, a wtedy król od razu go poznał.
-Czy to ty jesteś Jack Kreez?
"Teraz na pewno czeka mnie więzienie. Chyba że uda mi się dobiec do Ferona."-pomyślał Jack.
-Nie czeka cię żadne więzienie. Twój plan jest zbyt ryzykowny, wyjście obstawia straż, a twój koń został zabrany do stajni królewskich.
- Cholera jasna!-syknął pod nosem. -Jest telepatą!-Czego ode mnie chcesz, jak nie więzienia?
- Wszystko w swoim czasie... Teraz powiedz mi, ile wozów obrabowałeś?-Mówił dostojnym tonem król.
Chłopak zaczął liczyć na palcach.-Trzydzieści... Pięćdziesiąt pięć... Sto pięćdziesiąt... Dwieście trzydzieści osiem!- Odezwał się w końcu. Król zaczął coś mruczeć pod nosem.
-Świetnie, teraz udaj się na rynek. Mogę powiedzieć ci tylko tyle, że wydaję ci pewne zlecenie, za które otrzymasz trzy razy więcej złota, niż ukradłeś.
Jackowi oczy się zaświeciły "Będę bogaty!"

Wyczerpana Moony zsiadła z Allmaris, i zobaczyła królestwo, o którym nawet najbogatszy człowiek na ziemi nie mógłby pomarzyć. (od autora: Wyobraź sobie ten zamek. Nie będę go opisywać, chcę, żeby był najpiękniejszy, taki, jak Ty sobie wymarzysz.) Dotarły na rynek. Dziewczyna zostawiła konia w stajni, a sama poszła do pałacu. Po wyjściu ze stajni zobaczyła czterech żołnierzy idących w jej kierunku. Zasłaniali coś. Mężczyźni złapali ją za ramię i zaciągneli do sali tronowej. Na początek się wyrywała, ale kiedy zobaczyła miecze, poddała się. W sali tronowej zobaczyła króla.
- To ty jesteś Moony, nasza wybawicielka?- Zapytał.
- Jaka wybawicielka?- Zdziwiła się.-Aaaaa... Ta wybawicielka.
- Posłuchaj mnie. Nie mam dziś czasu, i nie wiem, czy jesteś tą wybraną czy nie. Zaraz mój posłaniec przydzieli ci drużynę, wyruszasz od zaraz. Więc, życzę szczęścia.
- Zaraz, ale gdzie mam iść? Co mam robić? Może coś mi powiesz?
- Już mówiłem, nie mam czasu. Wszystkiego dowiesz się od swojej drużyny.
Poszła więc na rynek, gdzie miała na nią czekać drużyna.

Rozdział 4,

Czyli o drużynie i rozpoczęcie wyprawy.

Kiedy wyszła z pałacu, zobaczyła grupkę elfów. Już na pierwszy rzut oka wydawali się  szczególni. Była tam młoda dziewczyna, mniej więcej w jej wieku, ubrana w białą, delikatną sukienkę (patrz-bohaterowie), obok niej stał mężczyzna, wyższy o głowę. Przy nim wydawała się niziutka. Mężczyzna miał brązowe włosy i lekki zarost, a jego ubranie wyglądało jakby właśnie bił się na pięści z tygrysem.
Rozejrzała się. Tylko 3 osoby miałyby iść na ogromną armię? Ale wtedy zobaczyła czwartą osobę. Jacka. (opis tu byłby bez sensu, a ja jestem zmęczona. W następnych rozdziałach będzie więcej opisów.)
Stał oparty o drzewo na rynku i ostrzył miecz.
W tym momencie mężczyzna z dziurawymi ubraniami (ten co się bił na pięści z tygrysem) podszedł do niej i powiedział:
-To ty jesteś Moony, prawda? Ja jestem Dalion, będę pełnił rolę obrońcy naszej grupy.-Jego głos był niski, ale słychać było, że jest pełen entuzjazmu.-Tamta dziewczyna to Ashley, a ten gość pod drzewem to Jack. Ma do nas dołączyć jeszcze Cristine.
-Ekh.. Miło mi... No tak, jestem Moony...
Moony poszła przywitać się z tymi elfami, i zobaczyła, że Ashley ma... Skrzydła. (patrz-bohaterowie). Przywitała się z nią, zdziwiona, ale śpieszyła się, żeby poznać tego chłopaka. Od razu, kiedy go zobaczyła, spodobał jej się. Podeszła więc do niego.
-Ty jesteś Jack, tak?
-No.
-Ja jestem Moony, Dlaon mi wszystkich przedstawił.
-Nie Dlaon, tylko Dalion.
-Sory, te elfie imiona są strasznie trudne.
-Zaraz, to ty nie jesteś elfem?!
-Nno, jestem człowiekiem, z innego świata...-Dziewczyna dopiero teraz uświadomiła sobie, co się tak naprawdę wydarzyło. Trafiła do świata elfów, rozmawiała z najwyższą boginią, poznała kogoś, kto jej się podoba (WOW!), i będzie walczyć z tyranem, naparzać z łuku do LUDZI, walczyć na miecze, i być może, latać na smokach(!!!).
-Ej, ocknij się!-Zawołał Jack.
-O, sory, dopiero sobie zdałam sprawę z tego, co się stało w ciągu ostatnich dwóch dni.
-Dużo?
-Oo, tak.-I Moony zaczęła mu wszystko opowiadać. Jack słuchał z zainteresowaniem. Kiedy skończyła, nadjechała Cristine. Była to dorosła elfka z białymi włosami, ubrana w obcisłe spodnie i płaszcz. Podeszła do Moony i powiedziała:
-Ty jesteś Moony, jak mniemam. Ja jestem Cristine, będę cię uczyć strzelać z łuku.- Nie zdążyła dokończyć, kiedy podbiegł do niej Dalion.
-Dziewczyno, jak ja cię dawno nie widziałem!-Zaprowadził ją do swojego konia, i ani Moony, ani Jack nie zdołali nic więcej usłyszeć. Wtedy podeszła do nich Ashley i rozłożyła na ziemi jakiś papier.
Dostałam rozkład obowiązków i mapy, zobaczcie.

  Moony-Szpieg, złodziej
Zadanie:Wykraść Berło Mroku
  Jack-Szpieg, obrońca Moony
Zadanie: Walka z Hrvastami strzegącymi Berła.
  Dalion- Przywódca
Zadanie: Dyrygować ekipą, wydawać rozkazy, meldować królowi Edvardowi.
  Ashley- Czarodziejka
Zadanie: Bronić ekipę przed Hrvastami, zdobywanie wody i zapasów.
  Cristine-Łucznik
Zadanie: Bronić ekipę, wypatrywać Hrvastów.

-Zaraz, co to są te Hwrasty?- Zapytała Moony.
- Nie Hwrasty tylko Hrvasty. Ty się musisz jeszcze dużo nauczyć...-Powiedział Jack.
To krzyżówka orków i nieumarłych. To wyjątkowo wredne stwory. Nie czują bólu, można im odcinać kończyny, a one i tak wracają na swoje miejsce. Jedyny sposób na ich zabicie to odcięcie głowy.
-To będziemy mieć mały problem.
Nagle usłyszeli donośny, niski dźwięk.
-To sygnał, że już musimy wyruszać-powiedziała Ashley.-Tam już stoją wasze konie. Ja będę lecieć obok was.
Moony podbiegła do Allmaris, którą trzymał żołnierz w hełmie tak dużym, że nie było widać nawet skrawka jego twarzy.
Nagle żołnierz chwycił Moony za szyję i wyciągnął nóż w jej stronę. Przerażenie i ręka żołnierza nie pozwalały jej krzyczeć. Ta ręka była dziwna, wydawała się rozpadać na jej szyji. Uświadomiła sobie, że trzyma ją Hrvast.
Otrząsnęła się i spróbowała sięgnąć po strzałę, lecz wyprzedziła ją Cristine. Strzała z błękitnymi piórami wbiła się centralnie w lewe oko zombie. Na chwilę, dosłownie pół sekundy puścił dziewczynę. Ona skorzystała z okazji i wyrwała się z uścisku, po czym wyciągnęła strzałę i wbiła ją w miejsce, gdzie powinno znajdować się serce potwora. Ten zrzucił tylko hełm i uśmiechnął się obrzydliwie.~Zaraz, one nie czują bólu, trzeba im odcinać głowy!~Wyciągnęła sztylet (Tak, miała go zawsze przy sobie) i jednym ruchem odcięła głowę stwora. Widok był ochydny. Z głowy wypływały jakieś flaki i dużo niebieskiego płynu.
-Szybko, musimy uciekać, zaraz będzie ich tu jeszcze więcej!-Zawołała Cristine. Moony wskoczyła na konia i pojechała  za towarzyszami.

Rozdział 5,

Czyli co można znaleźć w jaskini nad jeziorem.

{od autora: rozdział 6, 7 lub 8 będzie w narracji 1 os. Sory za błąd.}
-Jezu, co to miało być?!- Powiedziała Moony, jeszcze roztrzęsiona po walce z Hrvastem.
-Uff, dobrze, że już coś umiesz. Inaczej... Byłoby już po tobie.- Powiedziała Cristine.
-Ale jak to?! Przez 7 lat ćwiczyłam strzelanie i walkę na miecze, i mówicie że mało umiem?!
-To inny świat, tu twoje umiejętności ledwie wystarczą, żeby przeżyć, a co dopiero by pokonać 2000 potworów.-Wtrącił się Jack. 
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, planowali, aż Moony uznała że chce chwilę pomyśleć o ostatnich dniach.
~*~No tak, podsumujmy. Najpierw trafiłam do świata elfów. Nie, zaraz, najpierw piorun walnął w drzewo i zostawił błękitne kamyki. Ja w nocy się obudziłam, ale nie padało... Magia? Magia.
Doris podała mi śniadanie, potem pojechałam do lasu na Allmaris. Znalazłam tam błękitne kryształy. Wzięłam je do ręki, zemdlałam, obudziłam się na morskiej polanie. Magia? Magia.
Poznałam boginię elfów, która dała mi wodny łuk, najlepszy w całym świecie. Dojechałam do królestwa. Magia? Magia.
Poznałam Jacka. Magia? Tak, zdecydowanie, na pewno.
Przed chwilą zabiłam Hrvasta. ZABIŁAM go.~*~ Wzdrygnęła się. Właśnie pozbawiła go życia. Może i okropnego, pęłnego cierpienia życia, ale zawsze życia.
Z rozmyślań wyciągnęła ją Ashley:
-Moony! Ocknij się! Idziemy spać!
-Cco? A, okej...-Powiedziała nieprzytomnie.
-Zaraz się zatrzymamy w tej jaskini, obok jeziora.
Dojechali do jaskini. Dalion zapalił pochodnie, i zobaczyli go.
Przy skale siedziała mała, skulona postać. Przez nikły blask pochodni zdołali dostrzec tylko to.
-Halo, kto tam siedzi. Jesteśmy królewską druyną, więc nawet nie próbuj uciekać.
-Po co miałbym uciekać... Wszystko stracone... Możecie mnie zabić, jeśli chcecie. I tak to już bez znaczenia...
-Dlaczego? Przecież zawsze może być gorzej.-Wtrąciła się Moony.
-Nie w moim przypadku...-Odpowiedziała postać.
-Kim ty wogóle jesteś?-Spytała Ashley. Musicie wiedzieć, że Ashley była bardzo cichą, zamyśloną osobą. Do nikogo się właściwie nie odzywała, chyba że ktoś ją zapytał. Jednak to pytanie, które wcześniej zadała, nie dawała jej spokoju.
-Jestem....  Już nikim nie jestem. straciłem dom, rodzinę, majątek.... WSZYSTKO. Jestem faunem, który już nie ma nikogo na świecie.
-Faunem?!?!?- Zawołała Moony
-Nie słyszałaś co powiedział?!- Burknął Jack. -Ale jak to straciłeś wszystko? Przez kogo?
-Przez Hrvasty, a inaczej Bugle.
~O ta nazwa łatwiejsza :) ~Pomyślała Moony
Dalion zwołał wszystkich z drużyny na naradę.
D-No, to co z nim robimy?                 D-Dalion A-Ashley M-Moony J-Jack C-Cristine
C-Może po prostu go zostawimy i poszukamy innego noclegu?
A-No co wy! Przecież nie chcecie chyba, żeby się biedak pwiesił ze smutku?!?!
J-Poza tym w promieniu wielu mil nie ma żadnych jaskiń, tylko odkryte tereny. Tam Bugle na pewno nas znajdą i zabiją.
M-Może zabieżemy go ze sobą?
D-No naprawdę, jescze kozę będziemy za sobą targać. Co pięć minut przerwa na świeżą trawę!
C-Ja już nie mam pomysłów. Może po prostu pójdziemy spać...
Nie zdążyła dokończyć, bo jej słowa zgłuszyło głośne warknięcie podobne do hrumkania świni. Faun zwiną się w kłębek z pzerażenia.
-Uwaga. To one.- Pwiedziała Cristine.
 W tym momęcie coś walneło Moony w plecy z niewiarygodną siłą. Upadła na skały, okropnie rozcinając sobie ramię. Leżała na wpół przytomna, ale nie dała rady się poruszyć. Wszyscy odwrócili się w jej stronę. Cristine napięła cienciwę i strzeliła prosto w oko bugla. On jednak nawet się tym nie przejął i rzucił się na Cristine. Uadła pod ciężarem stwora, i w tym samym momęcie Dalion zamachnął się mieczem na kark potwora, lecz ten tylko zasłonił się ręką, na której miał żelazną rękawicę, a na niej...
Widniał symbol smoka z mieczem w głowie. Symbol ten budził pżerażenie nawet w najodważniejszych wojownikach. Był symbolem szpiegów, specjlnego orszaku, elitarnej jednostki.
Jack wpadł na pomysł.
J- Dalion, odwróć jego uwagę, ja go zaatakuję od góry.
Elf wskoczył na półkę skalną. Dalion rzucił w niego skałą. Wszyscy usłyszeli głuchy huk zbroi.
Bugl odwrócił się i wydał dźwięk podobny do warczenia.

4 komentarze:

  1. Ja czytam! Pisz dalej, masz świetne pomysły XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Sory za to białe tło, coś mi się sepsuło w bloggerze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niezłe. Przeczytałam połowę. Mam wrażenie że piszesz to jakby większość postaci już od dawna wiedziała co się stanie

    OdpowiedzUsuń
  4. Ewa pisz dalej plis :( Już się wciągnęłam :(

    OdpowiedzUsuń